Źródło: „Nasz Dziennik”, Czwartek, 25 listopada, Nr 275 (3901)
Przez dziewięć lat starali się o poczęcie dziecka. W ciągu zaledwie dwóch lat przeszli dziewięć sztucznych inseminacji. Kosztownych, bezskutecznych, upokarzających. W tej sytuacji mówiono: ratunkiem jest tylko in vitro. Trafili do lubelskiej przychodni leczenia niepłodności na zasadach naprotechnologii. Minęło trzynaście miesięcy leczenia, stosowania terapii hormonalnej, diety, witamin z grupy B i flegaminy. Teraz Joanna jest w 13. tygodniu ciąży…
Naprotechnologia – coraz więcej słyszymy o tej nowej dziedzinie nauki. Przynosi nadzieję dla wielu małżeństw, które dotąd przez wiele lat zmagały się z niewyjaśnionymi, niezdiagnozowanymi dolegliwościami powodującymi niepłodność. Choć zakres jej działania obejmuje leczenie wielu schorzeń ginekologicznych – m.in. nawykowe poronienia, zespół napięcia przedmiesiączkowego, depresje poporodowe, nawracające torbiele jajnikowe – to jednak zainteresowanie tą metodą zaczyna się w momencie, gdy małżeństwo chce zmierzyć się z trudnym, nieraz bardzo bolesnym doświadczeniem braku dzieci. Naprotechnologia znakomicie sprawdza się w wiodących ośrodkach za granicą, opiera się na osiągnięciach współczesnej medycyny i nieustannie rozwija się jako nauka przy kilku ośrodkach – Instytucie Pawła VI w Omaha (Nebraska, USA), The American Academy of Fertility Care Professionals w St. Luis i założonym w 2000 roku International Institute of Restoriative Reproductive Medicine w Londynie.
Również w Polsce zaczynają się rozwijać ośrodki leczenia metodą naprotechnologii. Skupiają lekarzy, ginekologów, lekarzy rodzinnych, instruktorów modelu Creightona, którzy oferują małżeństwom fachową, autentyczną pomoc. Pacjenci odzyskują nadzieję, bo wreszcie ktoś, po wielokrotnych bezskutecznych próbach sztucznych inseminacji czy nierzadko zapłodnieniach na szkle, chce znaleźć odpowiedź, w czym tkwi problem, że nie mogą urodzić dzieci.
Kto korzysta z naprotechnologii?
Jednym z ośrodków oferujących taką pomoc jest Specjalistyczna Przychodnia „Macierzyństwo i Życie” związana z Fundacją Instytut Leczenia Niepłodności Małżeńskiej im. Jana Pawła II w Lublinie. Jej szef – dr Maciej Barczentewicz, ginekolog położnik, metodą naprotechnologii zainteresował się parę lat temu. Klinika funkcjonuje od 25 marca br., ale na zasadach naprotechnologii dr Barczentewicz pracuje od kilku lat. Pierwszy raz zetknął się z nią w 2004 roku w podręczniku opracowanym przez prof. Hilgersa – twórcy naprotechnologii. – Ale napro to nie tylko sprawa podręcznika, trzeba zacząć uczyć się praktycznie – mówi dr Barczentewicz. W 2008 roku, po ukończeniu kursu w Irlandii, zdobyciu funduszy, sponsorów, zaprosił wykładowców z Kanady, USA i Wielkiej Brytanii na szkolenia dla lekarzy naprotechnologów oraz instruktorów modelu Creightona w Polsce. Odbywały się one przy Fundacji Instytut Leczenia Niepłodności Małżeńskiej im. Jana Pawła II.
Dlaczego właśnie naprotechnologia? Doktor Barczentewicz uzasadnia: – Jest spora grupa małżeństw, które nie znajdują pomocy w klasycznych sposobach leczenia niepłodności, i to nie ze względu na nikłą skuteczność, ale przede wszystkim ze względów etycznych, moralnych. Pewne bariery związane z koniecznością masturbacji przy badaniu nasienia związanym z inseminacjami czy metodami zapłodnienia in vitro, są nie do przekroczenia i potrzeba stworzenia alternatywy, by te małżeństwa mogły znaleźć możliwość leczenia zgodnie ze swoim sumieniem i normami etycznymi. Widzimy, iż ta medycyna, która opiera się na zdrowej etyce, jest skuteczna.
Lekarz wyczytuje z notatnika, że dzięki naprotechnologii w jego gabinecie udało się pomóc 38 małżeństwom, które oczekują na narodziny swoich dzieci. Następnie spogląda na długą listę urodzonych dzieci – w Warszawie, Radomiu, Krośnie, Bydgoszczy, Ostrowie Wielkopolskim, 2 pary bliźniąt… Rozkłada na biurku fotografie dzieci – mniejszych, większych, uroczych niemowląt, urodzonych przez jego pacjentki dzięki zastosowaniu naprotechnologii. Mimo takich „osiągnięć” dokonanych w tak krótkim czasie leczenia stwierdza skromnie: – Trudno jest mówić jeszcze o jakichś konkretnych wynikach, ująć je w formie badań. Doktor Boyle z ośrodka w Irlandii opracował je dopiero po 10 latach jego funkcjonowania.
Z usług lubelskiej przychodni korzysta ponad 250 małżeństw z różnych rejonów Polski. Choć na pozór wizyta w przychodni usytuowanej na poboczu miasta – co pozwala na pewną intymność, jakże wskazaną dla takiej specyfiki leczenia – nie wskazuje na tak duże zainteresowanie. Nie ustawiają się długie kolejki, nie ma tłumów. W elegancko urządzonej poczekalni siedzą pojedyncze osoby czy pary małżeńskie umawiane na konkretną godzinę na wizytę do lekarza bądź do instruktora modelu Creightona. W pierwszym etapie bowiem pacjenci kierowani są właśnie do instruktora. Za pomocą modelu Creightona – metody naturalnego planowania rodziny opartej na metodzie Billingsów, która jest jednocześnie podstawą naprotechnologii, pary pod okiem instruktora uczą się prowadzić szczegółowe obserwacje cyklu. Na specjalnych kartach zapisują symptomy, mówiące bardzo wiele o stanie zdrowia kobiety, a podczas kolejnych wizyt je omawiają.
O czym informuje model Creightona?
Pani Małgorzata Pezda, wykwalifikowany instruktor modelu Creightona, na piątkowe popołudnie ma umówionych czterech pacjentów. Wyciąga zestaw kolorowych flamastrów, które przydadzą się do oznaczeń na karcie. Jak się pracuje? – Różnie – odpowiada. – Czasami pary, które przychodzą po in vitro, po sztucznych inseminacjach, mają dystans, mało wiary, nadziei w to, że jakaś kolejna metoda jest w stanie im pomóc. Jednak nie rezygnują, z czasem dostrzegają sens, zauważają zmiany w organizmie, w samopoczuciu. Na ogół większość pacjentów z ciekawością obserwuje swój cykl – dodaje. – Model Creightona to wystandaryzowana metoda. Kobiety uczą się kodów konkretnych wydzielin. Wiele można z nich wyczytać, np. różne typy krwawień miesiączkowych mogą świadczyć o niedoborze progesteronu, o chorobach tarczycy czy stanach zapalnych endometrium – tłumaczy instruktorka, spoglądając na zaklejone zielonymi, czerwonymi i żółtymi paskami kratki karty. – Na przykład w tym cyklu widzimy nieprawidłowe krwawienia – jest tu podejrzenie spadku progesteronu w poprzednim cyklu. Można przypuszczać, że jest tu jakaś choroba tarczycy – wyjaśnia. Na podstawie kart oblicza się współczynniki faz śluzowych, które są podstawą określenia płodności kobiety. Z tych obserwacji można wywnioskować także o innych poważnych zagrożeniach dla zdrowia, np. o ryzyku ciąży ektopowej (pozamacicznej), o ryzyku poronienia czy osteoporozy. W dalszym etapie na karcie oprócz obserwacji zapisywane są stosowane leki. Zazwyczaj po nich zmieniają się cykle, zmienia się samopoczucie. By nauczyć się tylko obserwacji modelu Creightona, po to, by poznać swój cykl, okresy płodności, niepłodności, wystarczy 8 spotkań w ciągu roku. Jeśli w trakcie obserwacji wychodzą jakieś nieprawidłowości, instruktor zaleca wizytę u lekarza. – Do naszej przychodni zazwyczaj przychodzą pary z obniżoną płodnością. W takich przypadkach jest potrzebna większa liczba spotkań – dodaje pani Małgosia, zaznaczając, że obserwacja modelu Creightona jest wiedzą, która przydaje się do okresu menopauzy, daje możliwość poznania swego ciała, wychwycenia zmian jeszcze wtedy, gdy są one subtelne i mało dostrzegalne. Dzięki temu wcześnie można wykrywać i leczyć nieprawidłowości ginekologiczne.
Wizyta u lekarza
Po spotkaniach z instruktorkami – panią Małgorzatą Pezdą czy panią Oksaną Furman, ginekologiem z Ukrainy, która prowadzi szkolenia w zakresie modelu Creightona (uczyła się najpierw w Irlandii, potem w Omaha w Instytucie Pawła VI, teraz kształci się w Lublinie) przychodzi czas na wizytę u lekarza.
Poświęca się na nią około godziny. Zawsze składa się ona z dokładnego wywiadu lekarskiego, zebrania wszystkich informacji, całej historii leczenia pacjentów z okresu kilku, czasem kilkunastu lat. Wywiad dotyczy zarówno żony, jak i męża. Wizyta składa się z badania ginekologicznego, w razie potrzeby wykonuje się USG, kolposkopię (za pomocą której obserwuje się narządy rodne kobiety), jak też cały zakres potrzebnych badań laboratoryjnych. W przychodni można uzyskać także porady ginekologa-endokrynologa, urologa, psychologa, poradę andrologiczną.
Z pomocą tak wszechstronnie podjętego leczenia udaje się doprowadzić w naturalny sposób, nieraz po długich oczekiwaniach rodziców, do ciąży. – Właśnie takie małżeństwo korzystało z pomocy różnych ośrodków w różnych miejscach w Polsce przez około 14 lat, zanim trafiło do nas. Już dawno powiedziano im, że pozostaje tylko in vitro (pani Katarzyna ma 39 lat). Udało się pomóc i w październiku urodziła się dziewczynka – opowiada z zadowoleniem dr Barczentewicz. Do przychodni zgłasza się wiele małżeństw po próbach sztucznej inseminacji, in vitro, gdzie nie postawiono rozpoznania. Wielokrotnie małżeństwa nie mają świadomości, jaka jest przyczyna ich niepłodności, bo nikt jej nie szuka. Sztuczne inseminacje, in vitro nie przynoszą efektu.
Po rozpoznaniu przyczyny rozpoczyna się leczenie. – Bardzo częstą przyczyną niepłodności są zaburzenia owulacji. I w tych przypadkach są bardzo dobre wyniki leczenia, często w krótkim czasie – opowiada szef przychodni. Inną bardzo częstą przyczyną niepłodności, bardziej skomplikowaną w leczeniu, jest endometrioza. Jak ją leczyć? – Postępujemy w trzech kierunkach: stosujemy leczenie chirurgiczne, które jest najlepszym sposobem – współpracujemy ze szpitalem Świętej Rodziny w Warszawie, z prof. Chazanem i jego zespołem, który był przeszkolony w USA i wykonuje operacje laparoskopii bliskiego kontaktu, z wykorzystaniem lasera. Stosujemy leczenie farmakologiczne i dietę, która w leczeniu endometriozy ma bardzo duże znaczenie – wyjaśnia dr Barczentewicz.
W przychodni „Macierzyństwo i Życie” leczy się niepłodność małżeńską, a więc także niepłodność męską. – Właśnie udało się nam uzyskać naturalną ciążę po nieudanej procedurze in vitro, wcześniejszych wielokrotnych inseminacjach nasieniem dawcy. Przyczyną niepłodności w tym przypadku był czynnik męski – dodaje ginekolog położnik.
Diagnoza i leczenie, pokora i cierpliwość
Leczenie w naprotechnologii wyróżnia m.in. komunikacja lekarza z pacjentem. Daje ona możliwość dobrego badania, podmiotowego, rozszerzonego wywiadu. Lekarz otrzymuje bardzo precyzyjne informacje o tym, jak wygląda każdy cykl kobiety. Tego brakuje w tradycyjnej ginekologii. – Możemy wykonać badania USG, badania hormonalne, możemy ich zrobić kilka, kilkanaście w czasie cyklu, ale nie możemy tego robić co miesiąc. Jest to niemożliwe z fizycznego, a także finansowego punktu widzenia. Natomiast prowadzenie obserwacji w modelu Creightona daje nam pełną obserwację sytuacji hormonalnej u kobiety przez okres 6 czy nawet 12 miesięcy, 18 miesięcy, tak długo jak jest pod naszą opieką i jak długo prowadzi obserwację według modelu Creightona, co nam na wstępie pomaga w ustaleniu rozpoznania i właściwego leczenia, a później daje nam możliwość monitorowania leczenia – wyjaśnia dr Barczentewicz. – My nie zaprzestajemy leczenia np. po trzech miesiącach stymulacji hormonalnej, jak to się dzieje w klasycznym sposobie leczenia. Nam obserwacja modelu Creightona i badania hormonalne wykonywane precyzyjnie, we właściwym okresie cyklu – np. w środkowej fazie lutealnej – dają możliwość zobaczenia, czy zostały usunięte przeszkody hormonalne, chociażby te do uzyskania ciąży – kontynuuje ginekolog położnik. Jeśli przeszkody zostały usunięte, leczenie jest kontynuowane. Gdy prawidłowe cykle się utrzymują, wówczas małżeństwo może starać się o dziecko przez 12-18 miesięcy. Potrzeba więc cierpliwości, a wiele pacjentek leczy się nawet przez 24 miesiące i dopiero po tym okresie przychodzą spodziewane efekty – poczynają się i rodzą dzieci. Nie wszyscy wytrzymują tak długi okres diagnostyki i leczenia. Niektórzy rezygnują. Ci, którzy czekają, mają większe szanse na upragnione owoce. Najczęściej jednak kobiety, widząc pozytywne zmiany, gdy ustępują objawy napięcia przedmiesiączkowego, po zastosowaniu leczenia hormonalnego, farmakologicznego, właściwej diety, gdzie rozpoznaje się nietolerancje pokarmowe, kontynuują leczenie i obserwacje.
Doktor Barczentewicz, biorąc przykład z kolegi naprotechnologa – dr. Phila Boyle’a, który w ośrodku w Irlandii wprowadził rutynową praktykę badania nietolerancji pokarmowych, sprawdzającego poziom przeciwciał w klasie IgG – również zwraca uwagę na znaczenie diety. – Obserwujemy, że ma to duże znaczenie czy to w przypadku endometriozy, czy w przypadku przedwczesnego wygasania czynności jajników, w chorobach tarczycy. Także późniejsze leczenie hormonalne jest o wiele bardziej skuteczne. Można stosować mniejsze dawki leków przy zastosowaniu odpowiedniej diety przez pacjentki z problemem nietoleracji pokarmowej – podkreśla dr Barczentewicz.
Co na to pacjentki?
Opracowania na temat naprotechnologii, artykuły, a nawet doświadczenia lekarzy czy instruktorów przekonują o sensie, skuteczności toku leczenia, jaki proponuje ta dziedzina medycyny. Jednak rozmowa z pacjentkami, które doświadczają najpierw bólu niepłodności, a potem – po zastosowaniu się do prostych nieraz rozwiązań – zdrowieją, poprawia się ich samopoczucie, ogólna kondycja zdrowotna, rodzą dzieci, przekonuje najwymowniej. Ich historie wzruszają, ale też oburzają, w sytuacjach gdy problem był prosty do rozwiązania, a ciągnął się latami, pożerał ogromne pieniądze na nieprzynoszące skutków leczenie, upokarzające sztuczne inseminacje czy in vitro. Gdy trafiają już pod dobrą, kompetentną opiekę, uspokajają się, wyciszają, są otwarte i chętne do dzielenia się swym doświadczeniem. Przebija z nich jakieś niewypowiedziane piękno.
Joanna ze swym mężem Patrykiem, zanim trafili do przychodni „Macierzyństwo i Życie”, przeszli 9 lat prawdziwej gehenny, oczekując na dziecko. – Nikt nam nigdy nie powiedział, dlaczego nie możemy mieć dzieci. Jestem po dwóch laparoskopiach. Było podejrzenie endometriozy, ale nikt dokładnie nie stwierdził, co mi dolega. W ciągu dwóch lat poddawaliśmy się dziewięciu sztucznym inseminacjom, które nie przynosiły efektów – wspomina kobieta. – Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy – dodaje. Nikt nie mówił o naturalnym planowaniu rodziny, o okresach płodnych, niepłodnych. – To było obrzydliwe – kwituje tamten okres Patryk. – W naszych poszukiwaniach dotarliśmy do ośrodka w Białymstoku. Tam proponowano nam wyraźnie in vitro – dopowiada mężczyzna. Nie braliśmy tego pod uwagę.
– Tutaj, w przychodni doktor zalecił leczenie hormonalne, zaczęłam stosować dietę – schudłam 12 kilogramów, jedząc w zasadzie normalnie. W ogóle nie mogę pić mleka, jeść białka jajek. Lekarz zalecił zażywanie witaminy B i flegaminy – rozrzedzającej śluz w okresie płodnym. To wystarczyło – uśmiecha się kobieta. – Teraz jestem w 13. tygodniu ciąży. Wszyscy są bardzo zaskoczeni, znajomi, rodzina – dodaje.
Beata z mężem są w trakcie leczenia w przychodni. – Z modelem Creightona zetknęłam się na początku tego roku, a ponieważ sama jestem instruktorką naturalnego planowania rodziny szybko się go nauczyłam – opowiada Beata, która ma za sobą dopiero dwie wizyty u dr. Barczentewicza po zakończonym kursie modelu Creightona. – Tutaj leczenie nabrało tempa. Wcześniej nikt nie poszukiwał źródeł tego schorzenia – wyznaje kobieta. Po każdej wizycie podejmowane są konkretne kroki. I od momentu podjęcia leczenia czuję się o wiele lepiej niż kiedykolwiek dotąd. Wykluczyłam z jadłospisu jajka, mleko, gluten, produkty zbożowe, pomidory, paprykę – produkty, które właściwie przez całe swoje życie jadłam, a które niekorzystnie wpływały na moją płodność. Wcześniej miałam też bardzo długie cykle miesiączkowe, z plamieniami pośrodku. Teraz po zastosowaniu diety i leczenia bardzo się zmieniły – są krótsze, plamienia ustąpiły, występuje owulacja, a ja czuję się znakomicie – dodaje kobieta. – Naprotechnologia jest ważna dla ogólnego zdrowia samej kobiety, nie tylko dlatego, że leczy niepłodność. Leczenie obejmuje cały organizm. Odczuwam bardzo dużą różnicę pomiędzy moim samopoczuciem wcześniej, zanim podjęłam leczenie, a tym obecnym. Często czułam się przeciążona, zmęczona, rozdrażniona, a teraz widzę znaczną poprawę, czuję, że mój organizm funkcjonuje dużo lepiej – wyznaje Beata.
Magdalena i Marek również uważają, że są rzetelnie diagnozowani. Mają już jedną córkę. Od czterech lat starają się o kolejne dziecko. Nie odpowiadało im dotychczasowe leczenie, więc zdecydowali się na leczenie w gabinecie doktora Barczentewicza. Nikt nie brał pod uwagę niepokojących sygnałów w cyklu Magdaleny. Nikt w ogóle nie pytał o cykle menstruacyjne, bez obserwacji których nie można przecież stwierdzić stanu płodności kobiety. Lekarze koncentrowali się tylko na wynikach badań laboratoryjnych. Nie brano pod uwagę, w jakich fazach cyklu były wykonywane, a przecież gospodarka hormonalna w poszczególnych fazach cyklu jest bardzo różna. Lekarze uznawali, że wszystko jest w porządku. Teraz, po półrocznym okresie nauki modelu Creightona, od trzech miesięcy leczą się u dr. Barczentewicza. – Miałam nieprawidłowe plamienia – w modelu Creightona szybko okazało się, że mam niski poziom progesteronu, czego klasyczne badania, robione rutynowo w 21. dniu cyklu, nie wykazywały. Wykryto też i wyleczono nadżerkę. Po trzech miesiącach leczenia znów zaczniemy się starać o poczęcie dziecka. We wcześniejszym terminie doktor odradza zachodzenie w ciążę. Bardzo doceniamy tę formę prowadzenia – przede wszystkim jesteśmy wysłuchani, można wyjaśnić swoje wątpliwości i jesteśmy wreszcie leczeni – wyznaje kobieta.
Na zakończenie
Doktor Barczentewicz podkreśla, że małżeństwa są szczęśliwe, gdy ktoś zaczyna drążyć ich problem, szukać przyczyny. Jednak medycyna, jak wszystko, ma ograniczone możliwości działania, nie jest w stanie pomóc wszystkim. Nierzadko małżeństwa, które leczą się w programie naprotechnologii, podejmują procedury adopcyjne, rodzin zastępczych, decydują się na inną drogę ofiarowywania swojej miłości, co przecież też jest formą realizacji powołania małżeńskiego. – Model Creightona pomaga w budowaniu relacji małżeńskich, zmierzaniu się z bezpłodnością, z konkretnym krzyżem, bardzo trudnym doświadczeniem i zobaczeniu sensu tego cierpienia, stanięciu przed ścianą, której nie jesteśmy w stanie przekroczyć – podkreśla doktor Barczentewicz. Fundacja Instytut Leczenia Niepłodności Małżeńskiej wraz Duszpasterstwem Małżeństw Bezdzietnych Archidiecezji Lubelskiej przygotowuje pielgrzymkę do Ziemi Świętej do sanktuariów związanych od wieków z małżeństwami, które miały problemy ze swoją płodnością. – Chcemy pokazać, że szukamy woli Bożej w naszym życiu, rozeznania, w czym zawsze relacja do Boga, modlitwa i pielgrzymowanie pomagają – podsumowuje szef przychodni.
Małgorzata Jędrzejczyk
Imiona pacjentów przychodni „Macierzyństwo i Życie” na ich prośbę zostały zmienione.